Polska sytuacja jest katastrofalna. A co gdyby leków starczyło na dwa miesiące? Wywiad Rynku Zdrowia

- O uzależnieniu: "80 proc. naszej produkcji "wisi" na współpracy z innymi państwami. Wszystkie, duże, najczęściej stosowane, populacyjne leki zostały przejęte przez azjatyckich, globalnych producentów"
- O cenach: "To nie jest problem Polski, tylko całej Unii Europejskiej, która powiedziała 25 lat temu, że mamy globalizację, więc leki są takim samym produktem jak dropsy i nieważne skąd pochodzą, ważne, żeby było jak najtaniej"
- O KPO: "W trakcie prac nad tym rozwiązaniem mówiliśmy resortowi rozwoju, że te pożyczki w ogóle nie mają sensu. A oni mówili: “tak, tak, to będzie w wersji grantowej”. I potem z dnia na dzień ktoś je przesunął z jednego worka do drugiego, czyli do pożyczek. A potem poszła w świat informacja, że to firmy tego nie chciały"
- O rynku farmaceutycznym"W sytuacjach kryzysowych jesteśmy pomijani, bo proszę nie mieć złudzeń: jeżeli jest jakaś globalna firma, która ma problem z dostępnością leku, to Polska nie będzie tym krajem, który dostanie lek jako pierwszy. Tu znowu wygrywa pieniądz"
Klara Klinger, Rynek Zdrowia: Cały czas słyszymy, że jak będziemy mieli polskie leki, to będziemy bezpieczni. Proszę mi na początek powiedzieć: co to jest ten polski lek?
Sebastian Szymanek, prezes Polpharmy: To proste. Według Prawa farmaceutycznego: oczywiście w uproszczeniu, to produkt, który jest pakowany w Polsce.
Nawet jeżeli to, co znajduje się środku opakowania jest chińskie?
Takie podejście może budzić wątpliwości. Dlatego Ministerstwo Zdrowia, na potrzeby refundacyjne, wypracowało swoją definicję. Dzieli "polski lek" na dwie kategorie - na preparaty, cytując dosłownie, "wytwarzane w Polsce lub do których wytworzenia wykorzystano substancję czynną wyprodukowaną w Polsce". I drugą, do której zaliczane są preparaty, których 100 proc. składników powstaje w Polsce. Ta ostatnia kategoria preparatów jest lepiej premiowana w ramach refundacji.
Przypomnijmy - właśnie to premiowanie ma zwiększyć bezpieczeństwo, dzięki zwiększeniu autonomii. Ale nadal nie rozumiem, jak możemy mówić o niezależności, jeżeli składniki leków produkowane są w Azji?
Uzależnienie europejskiego rynku farmaceutycznego jest tragicznie wysokie - aż 80 proc. naszej produkcji "wisi" na współpracy z innymi państwami. Wszystkie, duże, najczęściej stosowane, populacyjne leki zostały przejęte przez azjatyckich, globalnych producentów. Czyli mówiąc krótko, dzisiaj Azja produkuje wszystko, co jest w zasadzie ważne i duże w farmakoterapii.
A co produkuje Europa?
Albo coś, co jest oryginalne, w związku z tym bardzo drogie, czyli opłaca się to robić, bo można zarobić, albo niszowe. Skąd to wiem? Dlatego, że jesteśmy jedynym producentem, który ma dwa zakłady produkcyjne w Polsce, produkujące drobne serie nie tylko na swoje potrzeby, ale również eksportujemy i potrafimy mieć duży udział na świecie w danej molekule.
Ale i tak jesteście zależni od azjatyckich producentów. W jakim procencie?
W tej chwili produkujemy w Polsce 60 substancji czynnych, a mamy kilkaset leków w naszym portfolio. Więc tak, to prawda, nasze uzależnienie od importu substancji czynnych jest bardzo wysokie. Ale, jeśli chodzi o produkt końcowy (lek gotowy), to zdecydowana większość leków wytwarzana jest właśnie w Polsce. Oczywiście, część nadal importujemy — to element strategicznego podejścia, bo nie wszystko trzeba tworzyć od podstaw. W tym czasie budujemy własną produkcję, a gdy wolumen rośnie i można połączyć go z innymi lekami, przenosi się produkcję do Polski – to tzw. transfer technologii.
Mieć albo nie mieć zapasu leków na sześć miesięcy. Duża różnica?W czasie pandemii popsuła mi się polska zmywarka. Musiałam ją wyrzucić, bo jedno małe kółeczko było produkowane w Wuhan, więc nie było szans na jego sprowadzenie. Tak samo byłoby z dużą częścią polskich leków.
To proszę sobie wyobrazić dwa scenariusze. Jeden: dany kraj w stu procentach jest uzależniony od importu. Co to znaczy dla pacjenta? W przypadku leków importowanych, hurtownie mają średnio zapasy na miesiąc. Również apteki trzymają miesięczny stok. Z dnia na dzień dostajemy informację, że jesteśmy totalnie odcięci, w dwa miesiące pacjenci tracą dostęp do wszystkich leków. Teraz drugi scenariusz.
Kiedy pralka jest produkowana w Polsce, ale "śrubki" pochodzą z Wuhan…
Dokładnie tak. Mając tutaj fabrykę, mam zapas nie tylko leków, ale także tych śrubek czyli substancji czynnych. Czyli w momencie odcięcia i katastrofy mamy zapas i materiałów produkcyjnych, i leków w hurtowniach i aptekach. W sumie to daje sześć miesięcy zapasu
Troszkę oddalimy katastrofę w czasie. Trudno jednak te cztery dodatkowe miesiące nazwać uniezależnieniem i bezpieczeństwem.
To "troszkę" jest znaczące. Te kilka miesięcy to jest potężny bufor w przypadku producenta lokalnego. W przypadku pandemii to wystarczyło: nie było dużych zawirowań. To daje czas na znalezienie rozwiązań.
Co by się stało teraz, gdyby nadeszła wojna lub katastrofa naturalna? W jakim stopniu Polska zabezpieczyłaby pacjentów?
Aż 97-98 proc. substancji czynnych, czyli składniki potrzebne do ich produkcji, sprowadzamy z zagranicy, bo w kraju wytwarzamy tylko kilkadziesiąt. I nie będę ukrywać, że to jest tragedia. Ale jeśli chodzi o gotowe wyroby, to też nie jest jakoś cudownie. Wciąż nam daleko do samowystarczalności. Przykład: na liście refundacyjnej znajduje się ok. 400 substancji (molekuł), z czego tylko około 100 jest produkowanych w Polsce. Czyli mamy 75 proc. uzależnienie w lekach refundowanych, czyli takich, które państwo uważa za na tyle istotne, że je współfinansuje. Podsumowując: polska sytuacja jest katastrofalna.
Leki są takim samym produktem jak dropsy i ważne, żeby było jak najtaniej?To jeszcze raz: narracja jest taka, że przyjeżdża na białym koniu polska firma i uratuje nasze bezpieczeństwo. A po pierwsze mamy niejasności co do tego, czym dokładnie jest ten polski lek. A po drugie, z tego co pan mówi, wynika, że to nieprawda, bo nawet przy większych pieniądzach nie przerzucicie produkcji API do Polski.
My nigdy, nikogo nie przekonywaliśmy, że polskie firmy, bez współdziałania z rządem zapewnią bezpieczeństwo lekowe. Właśnie chcemy powiedzieć, że nie można na to liczyć. My bardzo ładnie się rozwijamy ale produkujemy te leki, na które znajdziemy nabywcę.
My możemy produkować różne substancje czynne - mamy infrastrukturę, instalacje, doświadczenie i wiedzę w produkcji API, ale… zostanie to w magazynach. Jeśli nie powstanie strategia urzędu odpowiedzialnego za bezpieczeństwo lekowe dotycząca produkcji określonych API w Polsce, to nikt nie rozpocznie produkcji. Możliwe są dwie drogi: dotacje w takiej wysokości, aby koszty wytworzenia danego API były konkurencyjne wobec azjatyckich albo zaakceptowanie dużo wyższych kosztów API, a co za tym idzie kosztów leków i całkowity zakaz stosowania azjatyckich przy europejskiej konkurencji
A co z bezpieczeństwem pacjentów? Bo to jest najważniejsze?
Wyjście z Chin spowoduje, że nasze leki będą tak drogie, że nawet nie zaczniemy rozmów o refundacji. To nie jest problem Polski, tylko całej Unii Europejskiej, która powiedziała 25 lat temu, że mamy globalizację, więc leki są takim samym produktem jak dropsy i nieważne skąd pochodzą, ważne, żeby było jak najtaniej. Często słyszę zarzut ze strony decydentów: wy jako przemysł tam przenieśliście fabryki, to wy stamtąd kupujecie, wy pozwoliliście wejść konkurencji... Mówię: bo to wy ustaliliście takie zasady. Ktoś, kto by chciał wejść na rynek z całkowicie rodzimą produkcją, nie ma szans wygrać żadnego przetargu, bo jego koszty pracy, robocizny, energii byłby niekonkurencyjne. Nas przy tym stoliku nie ma.
W efekcie - jak brzmi tytuł jednej z książek - "Chińczycy trzymają nas mocno"?
Do tego stopnia, że wystarczyłoby, by Chiny ogłosiły, że rozważają wprowadzenie sankcji i mogą zablokować eksport substancji do leków - to wywołałoby to panikę. Kraje bogatsze – jak USA, Japonia czy państwa Europy Zachodniej – natychmiast wykupiłyby zapasy. Mają więcej pieniędzy i mogą sobie pozwolić na drogie zakupy. A Polska i inne mniej zamożne kraje zostałyby na końcu kolejki – bez dostępu do potrzebnych składników.
"Z gorszym samochodem mogę żyć, ale kiedy potrzebuję lek, to na dzisiaj"Czyli lekami rządzą pieniądze, a nie potrzeby pacjentów?
Trzeba przyznać, że przez wiele lat jako społeczeństwo - mówię o płatniku, nie tylko polskim, ale i europejskim - korzystaliśmy z tego przywileju, że kupowaliśmy bardzo tanie substancje: dzięki taniej energii, taniej sile roboczej i dzięki temu, że to nie nasz kawałek planety jest zatruwany. To samo robiliśmy przy produkcji samochodów czy półprzewodników. Tylko umówmy się: z gorszym samochodem mogę żyć, ale kiedy potrzebuję lek, to go potrzebuję dzisiaj. W efekcie siedzimy na tykającej bombie zegarowej, o której nikt nie chce mówić.
Jednak mówimy, bo powstało wsparcie dla polskich firm.
Po latach rozmów z Ministerstwem Zdrowia udało się przekonać, że trzeba zachęcać firmy do produkcji w Polsce, nie tylko polskie, ale także międzynarodowe. I udało się stworzyć mechanizmy zachęt. W efekcie nawet jeśli lek nie trafia na polski rynek, ważne, by był produkowany tutaj. W razie kryzysu daje to większą kontrolę i dostępność. Przypomnę tylko, że to jest drobna zachęta dla pacjenta, który ma mniejsze współpłacenie. Więc istnieje nadzieja, że pacjent chętniej będzie stosował mój lek niż inny i dzięki temu zdobędę trochę więcej rynku. Ale to wcale nie jest łatwe, żeby dotrzeć z tą informacją do pacjenta.
To brzmi jakby działania ministerstwa nie tyle zwiększały bezpieczeństwo pacjentów, co przychody producentów.
Poprzez zachęcanie do produkcji w Polsce zwiększa się bezpieczeństwo pacjentów. Wprowadzona już zachęta to nie jest game-changer, ale dla mnie to było zachętą i argumentem przy decyzji, czy mam wybierać produkcję na zewnątrz, czy mam produkcję wewnątrz. Ale z perspektywy ministerstwa niewiele się zmieniło: liczba polskich leków na listach refundacyjnych nie wzrosła.
Czyli mechanizm nie działa. Tak zresztą przyznaje samo MZ w jednym ze swoich raportów.
Odwrócę pani narracje. Kto powiedział, że ja muszę być polskim producentem? Sam fakt, że ten benefit istnieje, trzyma mnie przy tym, że jednak warto produkować w Polsce. Przez ostatnie 20 lat traciliśmy kolejne linie produkcyjne – co roku ich ubywało. W tym tempie za 10 lat moglibyśmy mieć ich jeszcze mniej. Dzięki nowym mechanizmom – takim jak lista polskich leków ze wsparciem – udaje się przynajmniej ten proces spowolnić. I to działa. Niektóre firmy, w tym my, zaczęły szybciej przenosić produkcję do Polski, choć wcześniej się wahały. To może nie jest rewolucja, ale każdy dodatkowy lek produkowany tu na miejscu to krok w dobrym kierunku.
A jednak zrezygnowaliście z produkcji adrenaliny, bo to się nie opłacało. Jak to połączyć z tą troską o pacjentów?
Świetny przykład. Mieliśmy zakład produkcyjny w centrum Warszawy - Polfa Warszawa. W pewnym momencie utrzymanie tego zakładu i nadążanie za rozwojem technologii, wymagało ogromnych nakładów finansowych. Postanowiliśmy przenieść produkcję z Polfy Warszawa do już istniejących i spełniających kryteria zakładów w Starogardzie. Tak zrobiliśmy z 99% produkcji. Przeniosłem też adrenalinę w ampułkach. Ale zabrakło mi miejsca na jedną maszynę, niszową, produkującą 60 tysięcy opakowań rocznie, bo takie było zapotrzebowanie. Informowałem o tym Ministerstwo Zdrowia, poprosiłem o pomoc w rozwiązaniu tego problemu, ale rozumiem, że zdecydowano się refundować inny, dużo droższy, zagraniczny odpowiednik, który jest na rynku, podczas gdy nasz adrenalina w ampułkach z niego zniknęła. Jednak staramy się utrzymać nierentowną produkcję tam, gdzie się da, na przykład nadal utrzymujemy produkcję ponad czterdziestu leków, które nie mają innych odpowiedników.
Piekarnia ma produkować też chleb, a nie tylko croissantyJak coś jest jedynym odpowiednikiem, to znaczy, że to nie jest cudowny biznes, gdyby był – to byłaby konkurencja. Takich przykładów, które świadczą o tym, że produkujemy z poczucia odpowiedzialności, a nie tylko z perspektywy zysków, jest sporo.
W trakcie prezydencji też mówiło się bardzo dużo o tym, jak ważna jest niezależność. Powstała m.in. lista leków krytycznych, takich, które musimy mieć zabezpieczone dla naszego społeczeństwa.
UE stworzyła własną listę leków krytycznych – 267 pozycji. Polska robi coś podobnego. Nasze podejścia są zbliżone, ale nie identyczne. Europa skupiła się głównie na dwóch rzeczach: lekach ważnych terapeutycznie. Ale też takich, których substancje są produkowane tylko w jednym miejscu na świecie – często właśnie w Chinach. Chodzi o sytuacje, gdzie na przykład tylko jeden lub dwa zakłady na świecie produkują daną molekułę. Jeśli coś się tam wydarzy – cały rynek jest zagrożony. Dlatego nazwali to lekami szczególnie krytycznymi.
Polska lista jest podobna, ale bardziej elastyczna. Patrzymy nie tylko na konkretne substancje, ale na całe grupy terapeutyczne. Można też będzie dostać wsparcie na to, żeby je produkować. Oczywiście nie teraz, w przyszłości - kiedy unijne rozwiązania wejdą w życie
Są granty, fundusze unijne, KPO…
Mniej więcej 12 miesięcy temu polski przemysł farmaceutyczny złożył 25 wniosków na Fundusze Europejskie dla Nowoczesnej Gospodarki (FENG). Wie pani, ile uzyskało ocenę pozytywną? Jeden. Projekty ciekawe, ale kryteria niedostosowane. Bo wiele programów jest tak skonstruowanych, że muszą udowodnić, że mają coś innowacyjnego. I tu się pojawia paradoks. Bo jeżeli powinniśmy również produkować krytyczne, nieopłacalne w Europie produkty, to jak mam we wniosku udowodnić, że to jest super biznes? Jak chcę wybudować piekarnię, to piekarnia ma produkować też chleb, a nie tylko croissanty.
Ale jak były środki z KPO na ten cel, z puli resortu rozwoju, to same firmy protestowały przeciwko takiemu rozwiązaniu.
A wie pani, co to było? Pożyczki. Przepraszam, ale jeśli chodzi o pożyczkę, to u mnie banki stoją w kolejce, żeby do nich przyjść...
Z KPO nie byłaby na bardziej preferencyjnych warunkach?
Dla nas wcale to nie było atrakcyjniejsze. Przecież w międzyczasie wybudowaliśmy nową fabrykę API. Za swoje pieniądze. Bez grantu.
Chce pan powiedzieć, że pieniądze z KPO w ramach pożyczki są mniej atrakcyjne niż pożyczka z banku?
Zależy, jakie kto ma warunki. Każdy ma inny kredyt, mój widocznie był atrakcyjniejszy, skoro nie chciałem takich grantów i jeszcze z ryzykiem, że jak jeden miesiąc się poślizgnę, to będę musiał zwracać całe środki. Z bankiem się dogadam. Z Komisją Europejską nie, bo są bardzo sztywne zasady.
W trakcie prac nad tym rozwiązaniem mówiliśmy resortowi rozwoju, że te pożyczki w ogóle nie mają sensu. A oni mówili: “tak, tak, to będzie w wersji grantowej”. I potem z dnia na dzień ktoś je przesunął z jednego worka do drugiego, czyli do pożyczek. A potem poszła w świat informacja, że to firmy tego nie chciały. Proszę zobaczyć: w ogóle mało kto rozważa, żeby produkować w Europie fabryki API, a rząd uważa, że to zmieni, dając na to pożyczkę? Logika płatnika jest usiana paradoksami... Szczególnie w kontekście ciągłej rozmowy o braku pieniędzy.
Nadal nie wspieramy polskiej produkcji w wystarczającym zakresie. A przecież wydanie złotówki na lek importowany to jest kupienie wyłącznie usługi. Jeśli wydamy na to, co jest produkowane tutaj, a to jest przemysł o wysokiej wartości dodanej, duża część tej złotówki zostaje w naszej gospodarce. Każdy lek, który jest importowany, a mógłbym go wyprodukować w Polsce, to jest czysta strata ekonomiczna w gospodarce.
Gdzie powinna być granica zysków? Obecnie są kolosalneTo zbyt proste. Jeśli bowiem postawimy tylko polskie leki, możemy np. zniechęcić do sprzedaży w Polsce firmy innowacyjne. A polskie firmy nie zaoferują takich produktów jak one.
W ogóle nie odnoszę się do leków oryginalnych, które są objęte patentem, a które są oczekiwane przez społeczeństwa.
I każde państwo jest bezsilne wobec leku innowacyjnego. Jedyne, co może zrobić, to zdecydować, czy stać mnie na tę refundację czy nie. A i tak w sytuacjach kryzysowych jesteśmy pomijani, bo proszę nie mieć złudzeń: jeżeli jest jakaś globalna firma, która ma problem z dostępnością leku, to Polska nie będzie tym krajem, który dostanie lek jako pierwszy. Tu znowu wygrywa pieniądz. Poza tym nie sądzę aby jakakolwiek firma zagraniczna zrezygnowała ze sprzedaży swoich leków w Polsce, to dla nich zbyt atrakcyjny rynek.
O tym było dużo mowy przy okazji pakietu farmaceutycznego. Na ile ten pakiet, o którym była tak długa dyskusja, faktycznie jest wygraną?
Zdecydowanie jest wygraną szansą. Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony działaniami, które podjęło Ministerstwo Zdrowia, pani minister Katarzyna Kacperczyk, wspierana przez wielu swoich pracowników. Gra, która się toczyła w Europie, polegała na tym, że firmy innowacyjne, widząc to, co się dzieje w Ameryce, groźbę ceł, zaczęły sprzedawać narrację pod tytułem: "wydłużcie nam okres ochrony patentowej, to my poprawimy bezpieczeństwo lekowe".
Czyli zaczęły mówić na głos, że leki to nie dropsy…
Jako farmaceuta i człowiek w tej branży, 30 lat w niej pracujący, nie umiem tu znaleźć związku przyczynowo-skutkowego: jak wydłużenie okresu ochrony patentowej, miałoby niby wpłynąć na poprawę bezpieczeństwa lekowego.
Sam pan mówi - pieniądze to bezpieczeństwo, a jak nie ma inwestycji, to nie ma leków.
Tylko gdzie powinna być granica zysków? Obecnie są kolosalne - firmy oryginalne nie powinny narzekać. Obiektywnie rzecz biorąc, wydłużenie okresu ochrony patentowej ewentualnie dla leków sierocych, jest rozsądne, bo być może nie każdemu chce się podejmować takie duże decyzje inwestycyjne dla bardzo małej puli pacjentów. Ale w przypadku dużych leków populacyjnych, trend powinien być odwrotny.
Podczas polskiej prezydencji wybrzmiało to, że w tej grze liczy się także interes pacjenta i interes płatnika. A im bardziej przyspieszymy wejście generyków na rynki, tym większa będzie konkurencja i tym większa dostępność leków. Czyli dokładnie odwrotnie niż to czym groziły firmy tzw. innowacyjne.
Europa ma szansę wygrać wyścig farmaceutyczny?To też wymierne zyski dla firm generycznych. O jakich kwotach mówimy - jeżeli dany lek mógłby mieć zamiennik rok wcześniej niż teraz?
To zależy. Są lata, kiedy z patentu "schodzi" lek wart pół miliarda - wówczas kilkanaście procent takiego rynku potem możemy objąć, mając zamienniki.
Weźmy na przykład lek przeciwzakrzepowy Xarelto - to był jeden z największych produktów w 2024 roku. I najdłużej przetrzymywany pod ochroną patentową dzięki różnym kruczkom. Pacjent wcześniej dopłacał 130 zł do tego leku. Teraz dopłaca kilkadziesiąt złotych. Pomimo tego, że pacjenci mogą dużo , dużo taniej odpowiednik część pacjentów nadal kupują najdroższy. Xarelto ma 25% preskrypcji, a 75% preskrypcji jest generyczne. Mimo tego, że dopłata do generyku jest trzy razy niższa. Więc też to nie jest proste przełożenie.
Wracając do prezydencji, to zadziało się jeszcze kilka pozytywnych rzeczy: zostały zabezpieczone specjalne fundusze na bezpieczeństwo lekowe, usunięto przepisy z tzw. ustawy ściekowej, wprowadzono tzw. wyjątek Bolara, który daje możliwość szybszego przygotowania leków do wypuszczania na rynek.
To znaczy, że Europa ma szansę wygrać ten wyścig farmaceutyczny?
Spójrzmy na to, co się stało w Azji. Oni podchodzili do tego systematycznie. Myśleli: to są branże, którymi chcemy wygrać. Chcemy być mistrzem pierwiastków ziem rzadkich. Chcemy być w energii odnawialnej. Chcemy być w chipach. Zrobili plan na 30 lat, realizowali go konsekwentnie i „nas pozamiatali”. I są obszary, w których mamy marne szanse. Nie zainwestowałbym akcji w żaden przemysł samochodowy.
A zainwestował pan by akcje w przemysł europejski farmaceutyczny, polski?
Poniekąd związałem z nim swoją karierę, więc zainwestowałem. Uważam, że my mamy większe szanse, niż miał przemysł samochodowy. To, czy będę miał lek, czy nie będę miał leku, to jest bardziej politycznie atrakcyjny temat.
Polpharma jest partnerem działu Prezydencja w Rynku Zdrowia
Materiał chroniony prawem autorskim - zasady przedruków określa regulamin.
rynekzdrowia